Reklama

Na przekór losowi

Tak, więc miałam być zdrowym, wyczekiwanym dzieckiem, które nieco ociągało się z przyjściem na ten świat. Aż w końcu, 5 dni po wyznaczonym terminie, pojawiłam się i dzięki pijanemu lekarzowi (w podobnym stanie upojenia była większość personelu), znalazłam się na posadzce szpitalnej porodówki. Tak zwyczajnie wyleciałam mu z rąk, po uprzednim dramatycznym okaleczeniu mojej mamy.

Wszystko to oczywiście miało nazywać się porodem. A narodził się w zasadzie poważny kłopot - kłopot dla szpitala, a dla mnie i dla moich rodziców dziedzictwo przekazana na całe życie.

Trudno wyobrazić sobie, jak w taki sposób można tak rozlegle okaleczyć maleńkiego noworodka - połamana byłam cała. Szpital położniczy opuściłam po ok. 2 miesiącach od porodu, jako "okaz zdrowia" z jednym - w dziesięciopunktowej - skali Apgara. A to był dopiero początek... Mieliśmy lata 70-te, a w Polsce panował system, który subtelnie sugerował , iż jednostki słabsze i "gorsze" należy likwidować. I w takim to właśnie ustroju przyszło mi i mojej rodzinie walczyć o życie, zdrowie i możliwość normalnej (jak się okazało duże słowo) egzystencji.

Organizacja systemu prawnego w zasadzie uniemożliwiała wystąpienie z roszczeniem o odszkodowanie. Po pierwsze: nie było winnego - 2 miesiące po moim porodzie, lekarz, ponownie pod wpływem alkoholu, zginął w wypadku samochodowym. Wszystkich ewentualnych świadków pracujących w szpitalu dotknęła amnezja, a ja przecież, jak określili lekarze w dokumentach, zostałam wypuszczona do domu w stanie "wyrównanym, jako zdrowy noworodek".

Wszyscy wierzyli, że choć poród był brutalny i trudny, wszystko kiedyś wróci do normy. Nigdy nie wróciło, a moje życie osoby niepełnosprawnej zaczęło się od kłamstw, w których oficjalnie tkwiłam do 15 roku życia. Wtedy właśnie miałam możliwość zrobienia badań poza granicami Polski i dowiedziałam się, że oprócz rąk, nóg i żeber, złamany w dwóch miejscach był także mój kręgosłup. Rdzeń kręgowy jest nieodwracalnie uszkodzony - to był mój wyrok.

Ale już wcześniej pojawił się obowiązek edukacji, konieczność ciągłych rehabilitacji, i zmagania się z życiem osoby niepełnosprawnej - na każdym kroku bariery. Szkoła zawsze będzie mi się kojarzyła z udowadnianiem, iż bezwład kończyn dolnych nie oznacza upośledzenia umysłowego. Na każdym etapie trudne i stresujące badania psychologiczne, czy aby na pewno się nadaję (zdrowe dzieci nigdy nie muszą tego przechodzić). I w takim to napięciu i świadomości, że wszyscy patrzą na mnie jak na osobę gorszą, która ciągle musi coś udowadniać, ukończyłam najpierw liceum ogólnokształcące, a później prawnicze studia wyższe. Dostanie się na studia było niezwykle trudne, i to nie tylko ze względu na egzaminy, ale na konieczność uzyskania stosownych zaświadczeń od psychologów - że na pewno się nadaję.. Udało się, lata ciężkich studiów zakończyłam obroną pracy magisterskiej na temat - o ironio - "Odpowiedzialności karnej za błąd lekarza".

Gdzieś pomiędzy maturą a egzaminami wstępnymi usłyszałam kolejny wyrok: Z powodu postępującej skoliozy, kręgosłup wcześniej czy później się złamie, jeżeli nie będzie interwencji chirurgicznej. I pojawił się paniczny strach przed kolejnym powrotem w ręce lekarzy (przez ok. 20 lat po moim wypadku medycyna z małymi wyjątkami, w zasadzie dla mnie nie istniała).

Postanowiłam zgromadzić środki na zabieg w zagranicznej klinice, który rokował znacznie lepsze efekty operacji i co najważniejsze brak jakichkolwiek zagrożeń w moim stanie zdrowia. W Polsce, po konsultacjach słyszałam całą listę możliwych konsekwencji. Francja i USA dawały mi 100% gwarancję powodzenia. Wybór padł na Francję, z oczywistej przyczyny: bliżej i taniej.

Po 3 latach wyrzeczeń, uzbierana kwota była wystarczająca, żeby organizować wyjazd. Byłam na drugim roku studiów i stanęłam przed ogromną niewiadomą. Wyjeżdżając, miałam świadomość, że możliwe są wszystkie scenariusze. - także ten, że nie wrócę cała i zdrowa. Udało się, po miesiącu wróciłam do Poznania... o 17cm wyższa, obolała i zmęczona ale szczęśliwa. Po raz pierwszy w życiu nie zawiodłam się na medycynie...no i zyskałam figurę modelki.

Od teraz wszystko miało być piękne i lepsze, pomimo cierpienia z nadzieją spoglądałam w przyszłość. Ostro wzięłam się za "nadrabianie" zaległości na uczelni. Po miesiącu kontrolnie pojawiłam się po raz pierwszy w polskim szpitalu. Okazało się, że szwy wewnętrzne słabo się rozpuszczały. Lekarz zaproponował prywatne leczenie mającą na celu przyspieszenie rozkładania się szwów. Po miesiącu, jak się okazało zupełnie niepotrzebnego ‘grzebania w plecach’ i zupełnie nowych bólach usłyszałam kolejny wyrok: rozległe zakażenie szpitalnymi bakteriami. I zaczął się dramat, prawdziwa walka o życie, a potem już tylko modlitwy o szybką śmierć. Przez ponad 3 lata żyłam z nieustanną 40-stopniową gorączką. Kilkukrotnie temperatura podnosiła się wyżej, a ja miałam drgawki agonalne. Do szpitala nie chciałam iść, bo zwyczajnie bałam się tam umierać - przecież można było spokojniej w domu. Lekarze byli całkowicie bezradni...od razu uznali, że "sepsy" nie da się przeżyć, i dziwili się, że tak długo to trwa. Zrobili ze mnie "lekomankę". Po roku nie działały już na mnie żadne antybiotyki. Ważyłam ok.20 kg. Aż w końcu usłyszałam, że nie będą mi już wystawiać recept "bo przecież w ciągu najbliższych dób zapewne wystawią akt zgonu"...tak na pocieszenie i dla zachowania równowagi psychicznej pacjenta

I w taki sposób, z wysoką gorączką w agonalnym stanie przyszło mi się zabierać za pracę magisterską. Nie poddałam się, walczyłam. Egzamin zdawałam z 40-stopniową gorączką. Udało się. Obroniłam się z wyróżnieniem.

Stopniowo traciłam jednak nadzieję, że ten niekończący się dramat kiedykolwiek się skończy. Aż w końcu, poznałam osobę, która "przywróciła mnie do żywych". Poznałam Panią Profesor Sazontiewą, Rosjankę, lekarza i psychologa stosującego niekonwencjonalne metody leczenia. Tylko dzięki Niej wszystko zaczęło się zmieniać. Po miesiącu eksperymentalnego leczenia, zaczęłam przybierać na wadze, a moja gorączka zaczęła stopniowo spadać. Po 4 miesiącach byłam na tyle zdrowa, że mogłam rozpocząć pracę zawodową.

Być może jestem jedyną od 14 lat żyjącą w taki sposób osobą, z poważnymi powikłaniami w leczeniu pleców po wszczepieniu implantów, które wystąpiły dzięki polskim lekarzom. Pracuję i funkcjonuję aktywniej niż nie jeden zdrowy człowiek. Pracuję na etacie a popołudniami dorabiam sobie dzięki wykorzystaniu własnego potencjału i wiedzy. Ze strachu przed kolejnymi powikłaniami oraz kolejnymi kosztami unikam polskich szpitali. Nie staram się o "poprawkę" moich pleców, choć wiem, że to w końcu będzie nieuniknione bo na skutek rzeźnickich zabiegów moje plecy wymagają praktycznie plastycznej operacji.

Obecnie całą swoją uwagę koncentruję na próbach usamodzielnienia się i stworzenia sobie warunków życia odpowiednich do normalnego funkcjonowania osoby niepełnosprawnej. Jakiś czas temu wydawało się mi, że osiągnęłam szczyt swoich marzeń, bo nadarzyła się okazja zmiany warunków mieszkaniowych i po 30 latach pokonywania na wózku wielu schodów starej kamienicy wraz z moim narzeczonym udało się nam sprawić, że mogłam wreszcie normalnie wyjść z domu. Wszystko jednak ma swoją cenę, nasz nowy dom był tani ale wymaga kapitalnego remontu i adaptacji dla osoby niepełnosprawnej. I z tym właśnie przedsięwzięciem walczę nieustannie od kilku lat z różnym powodzeniem zależnym całkowicie od możliwości finansowych, które nie są zbyt optymistyczne dla osoby niepełnosprawnej w Polsce.

Ponad wszystko jednak, choć piętno przeżyć pozostawiło na zawsze ślad w moim życiu, to wszystko ma szansę zacząć się układać po wielu latach cierpienia. Kiedy poznałam Panią Profesor, której dziś zawdzięczam wiele ale przede wszystkim największą wartość jaką jest życie, powiedziała "Widocznie Góra zaplanowała dla Ciebie tutaj (na ziemi) coś ważnego do zrobienia skoro masz siły do walki z tym wszystkim. Zwyczajni ludzie nie potrafili by znieść 1/3 Twoich doznań". Dziś mogę powiedzieć, że pomimo bieżących zmagań z codziennością, jestem szczęśliwa.

Justyna Lachor

Najczęściej czytane w tym tygodniu

Dziś w Poznaniu

Znowu ostrzeżenie meteo dla całego regionu!
22℃
13℃
Poziom opadów:
0.9 mm
Wiatr do:
19 km
Stan powietrza
PM2.5
10.74 μg/m3
Bardzo dobry
Zobacz pogodę na jutro